Wiecie jak to jest, człowiek siada z napitkiem, w trzęsących się dłoniach trzyma szumnie zapowiadaną powieść, a na samym końcu jego przygody z powieścią, która miała mu zakręcić proste włosy, zastanawia się z czym właściwie miał styczność. Banały? Nie, no na banały człowiek odporny, bo chyba każdy miał okazję odbić się od zwieńczenia powieści Kinga, jeno coś co, co stworzyłby każdy, gdyby tylko miał... chwilę, ale od początku.

"Zwiadowcy" Flanagana od pierwszego słowa mierzy cios na szczękę czytającego. "Kanon literatury fantasy", powiedzą, "taki chuj", odpowiem. Bo to, że drzewa są wyższe niż zwykle, a istoty niestworzone są tymi stworzonymi, tylko z doklejonymi, tandetnie wyglądającymi detalami, nie czyni z bohomazu na murze pełnego eseju. Fantasy to gatunek schematyczny i trudno jest temu zaprzeczyć, jednak trza zważyć na to, że autor powieści zawartej w ramach nurtu dostaje pole zupełnie puste, a czy wyrośnie na nim (polu, nie autorze...) winorośl, czy jabłoń zakwitnie zależy tylko od autora danego pomysłu. I tu pada słowo-klucz, czyli "pomysł". Australijki pisarz pomysłu nie miał. Historyjka o spuściźnie człeka o wielkim sercu, o sierocie, który w końcu ratuje żyje wszystkim, nawet tym, którym śmierć pisana jak szarlotce jabłko. Grupa znajomych, przyjaciół z dzieciństwa, wyrasta wręcz na archetypy; mądra, zamyślony, szlachetny o praworządnych poglądach, strudzony ale nie poddający się. Bez wnikania w niezbyt złożoną fabułę: postacie są płaskie, a wymyślone przez autora wydarzenia wcale nie dają bezbarwnym, nastoletnim bohaterom okazji aby choć trochę przykuć uwagę czytającego. "Głupiś, to cierp" - takie uczucia rodzą bohaterowie "Zwiadowców", rodem z podrzędnej kreskówki, interesujący jak wysychająca farba na popękanej ścianie. Sam motyw nastoletnich bohaterów można jeszcze przeboleć, ale kiedy czytelnik winien podziwiać wyczyny młokosów zadaje sobie pytanie "czy świat oszalał?", to chyba coś jest na rzeczy. Zupełnie naturalnym jest podważać motywy działań postaci z powieści, czy innych formy fikcji, jednak "Zwiadowcy" idzie o krok dalej - niemal w każdym momencie stara się tłumaczyć działania poszczególnych postaci emocjami tak odległymi i nierealnymi, że nawet antagonista wydaje się być określonymi tylko dwoma kolorami. O ironio, aż tyle tych emocji. Fantasy emocji? Jakich emocji?!

Bohaterowie, a w szczególności tytułowi zwiadowcy są ciency jak dupa węża. Oponenci (zupełnie czarni, a jakby inaczej!) zazwyczaj durni, ale w liczbie mogącej znieść z powierzchni ziemi czerwoną dzielnicę w Holandii, nie stanowią większego zagrożenia innego niż, no... cóż, emocjonalnego, bo pamiętaj czytelniku zdany na polot autorów fantasy - pierw rozterki budzące postać, a później rozterki kierujące zbudowaną postacią. Chciałoby się dostrzec promyk nadziei w cyklu "Zwiadowcy", ale Flanagan bardzo się uparł nad tym, żeby jego powieści były odporne na wszelaką interpretację- schematyczne "od zera do bohatera", "napotkana białogłowa to pierdolona modelka (mimo, że żyje o sucharach, a o myciu słyszała tylko z nonen omen powieści fantasy)", a - najbardziej dobijające - dureń zawsze gołębia w sercu ma.

Ciężko jest nazwać "Zwiadowców" inaczej jak bajkami dla dzieci. Jeno dla dzieci mocno już zasypiających, bo to powieści nudne, schematyczne i tak ckliwe jak to tylko możliwe w kanonie fantasy.

"Ja fantasy lubię" - powtarzam sobie, tylko ciągle mi trudno o rzeczowy dowód poprawności tej tezy. Lovecrafcie, gdzie jesteś?!

Brak powiązanych.
Runcheinigal

@Domiko: Kurnia! Nie czytałem! Zniechęciły mnie recki właśnie. Ale nie byłem pewien.
Recka, dobra w chuj, przynajmniej wiadomo na czym się nie rozczarować i czego oczekiwać. Tego mi brakowało. Jak myślisz nada się na zimne i mroźne wieczory poczytać dzieciom? Czy nawet to nie warto.

Ale Fantasy to ty nie obrażaj tudzież do wyznawcy Wielkiego Cthulhu nie przyrównuj.
No i w ryj.. (: Teraz muszę ja sam jakąś napisać :/

Dominiko

@Runcheinigal: te, synek, ale mi sam wujka Cthulhu w to nie wplątuj, ja?

Nie, mimo iście złotych myśli autora na temat głównego bohatera (nie chcę tego interpretować...), to dla dziecka będzie to zbyt złożone z racji tego, że rolę przewodnią motywów działań postaci grają emocję, a nie - nawet szczątkowa - logika.

Może prędzej dla nastolatka. W końcu bohater ma naście lat, jest sierotą, finalnie okazuje się, że wszystko jest cacy, zostaje bohaterem, itd. Tylko dlaczego miałbyś czytać nastolatkowi do snu? Heh...

Dominiko

@Runcheinigal: ja tam "Queen" do snu słuchałem, ale i czasy inne.
A dla dzieci? No cholera, bajki, zwyczajne bajki. Misio ktoś tam, słoneczko jakieś, czarodziejka nijaka - coś w ten deseń. Mnie, starego chuja, Władca pierdzieli męczył, więc pewnie i dla dziecka nie będzie to lekka przygoda. Problem z "książkami dla dzieci" jest taki, że mali się szybko nudzą, dlatego odpowiednią formą jest krótka, zwięzła powieść z wyraźnym początkiem, motywującym przesłaniem i zakończeniem.
Brzechwy poczytat dzieciakowi, a nie tęczowych Frodów i Samów, no ;-)

Runcheinigal

@Dominiko: Właśnie w tym problem. Chytra bestia, wyłapuje że to głupie i woli o LOTR

Dominiko

@Runcheinigal: bajki dla dzieci (nie mówię o gównach spisanych na kolanie) na ogól są znacznie bardziej mądrzejsze (a przynajmniej mądrość takową przekazują) niż wspomniany Władca pierdzieli...

Runcheinigal

@Dominiko: No co ty. Władca zajebisty, wiesz ile dyskusji jest o tym, dlaczego i co jest dobre a co złe i dlaczego- chłopie masakra :)

Dominiko

@Runcheinigal: Nie wiem. Dla mnie to książka o Dominiku otwierającym piwo, jeno wahającym się, czy kapsel nałożyć po otwarciu, czy też zostawić otwarte i bardziej bezpośredni dostęp do niego mieć. Wypić musi, jeno w jakiej postaci? Za dużo terroru emocjonalnego.

Bez cynizmu, Tolkien zwyczajnie przeholował, a i historia jest nazbyt ckliwa, w teorii mający być poruszający, a w praktyce - dla mnie - przeszła na stronę błahostek. Książki do snu? Mhm. Książki usypiające? Nie dla mnie.

Runcheinigal

@Dominiko: Nie czytałeś dosyć uważnie. Większość książki to dobre dłużyzny adekwatne do snu- zazwyczaj :)

Dominiko

@Runcheinigal: na tyle uważnie, aby zadecydować o tym, że dalsze siedzenie nad trzecim tomem jest tylko i wyłącznie stratą czasu. A do snu najlepiej coś dynamicznego. "Księgi krwi" Barkera, czy zasługujące na uwagę "Cztery pory roku" Kinga. Ewentualnie coś epizodycznego.

Wiesz, kto co lubi.

Runcheinigal

@Dominiko: No nie powiem nawet śmiechłem ;)
A poza tym fakt, trzeci tom też mnie w niesłychanie mocno rozczarował, miałem wtedy 15 lat, aczkolwiek byłem już jak uważam wyrobionym w miarę czytelnikiem.
Jest dobre, jemu pasuje. Sam po latach wracając do pewnych książek dopiero zauważam "dziesiąte" dno. Nie mam wyrzutów za Tolkiena. Kierując się Twoimi sugestiami, następna będzie Wyspa Skarbów Stevensona.