„Stadt in Flammen" - Schmelzdahin
Film stworzony przy pomocy korozji i naturalnego rozkładu celluloidu - recenzja.Treść
„Stadt in Flammen" - Schmelzdahin
Niemiecka grupa artystów „Schmelzdahin”, w której skład wchodziło trzech artystów – Jochen Lempert, Jochen Muller, Juergen Reble – postrzegała siebie jako alchemików filmowych – skupiała się w swojej działalności nie tyle na filmie bezkamerowym, co na eksperymentowaniu z granicami materiału celuloidowego, jego wytrzymałością poddaną zewnętrznemu wpływowi. Artyści pracowali przy tym w harmonii z naturą, pozwalając na ingerencję środowiska naturalnego w ich dzieła. Artyści ci w procesie twórczym wykorzystywali wiele technik korodowania emulsji filmowej, takich jak zakopywanie jej w ziemi, zatapianie w zbiornikach wodnych, jak również mechaniczną deformację i ingerencję chemiczną. W przeciągu sześciu lat, od roku 1983 do 1989, stworzyli oni dwadzieścia krótkich filmów opierających się na montażu, w wielu przypadkach silnie zniszczonego materiału. Tworzone w ten sposób dekonstruktywne formy przypisywały użytym materiałom nowe artystyczne konteksty. „Stadt in Flammen” z 1984, oznaczający w tłumaczeniu „miasto w ogniu” składa się z obrazów częściowo odnalezionych i częściowo zapisanych na taśmie 8mm. Transformacja materiału miała niejasne odniesienie w stosunku do samej treści filmu, jednak jego istotą jest właśnie pewnego rodzaju kolaboracja, współreżyserowanie obrazu przez procesy naturalne. Ze względu na nierozpoznawalność konturów postaci i otoczenia szpitala, w którym znajdują się filmowi bohaterowie, wynikającą z intensywnego rozkładu kliszy, film może być przez widza oglądany na gruncie czysto wizualnym. Proces, jakiego doświadczyła klisza filmowa odnaleziona i wybrana przez grupę, przeszedł stadia, które doprowadziły ją niemal do zniszczenia, tworząc obraz popękany, w desaturyzowanych kolorach, wprowadzający widza w stan niepokoju. Owen O’Toole napisał o „Stadt in Flammen” – "jest to jeden z najbardziej wulkanicznych filmów jakie widziałem; emulsja wręcz spełza z kliszy filmowej jak lawa płynąca po gruncie… jak fragmenty starożytnego malowidła łamiące się i sypiące z jego powierzchni”.
Grupie Schmelzdahin udało się tym samym stworzyć film, który istnieje w postaci zarówno materialnej, jak i niematerialnej, pozwalając widzowi nie tyle na dostrzeżeniu materiału, który kiedyś istniał na taśmie ale zwracając jego uwagę na proces który przebył i jego wizualną niepowtarzalność.
Comments
Chyba najbardziej "wulkaniczny" film jaki widziałam :/
Jak malarstwo w starożytności wszystko w nim pęka, odpada z powierzchni..