szarak

Pozbył bym się kilku z listy w taki sposób: "badge" - karta, plakietka, identyfikator
"feature" - często kłopotliwy, a to "cecha", ale też "funkcja"/"funkcjonalność"
"release" - wydanie, można próbować zastąpić słowem "wersja" (w oprogramowaniu)
"standby" - dyżur! to nie długa praca, to praca na dyżurze, czuwanie
"dać approval" - zgodzić się. Proste. Zgoda. Akceptacja.
"scope" - zakres
"PM" i "Projekt Menadżer" (haha, tak jest w artykule :P) - Menadżer Projektu! Po co ta zamiana szyku?

Macie swoje propozycje? :)

szarak

@borysses: i? Pewnie większość słownictwa, którego używamy ma obce korzenie.
Ustaliliśmy, że nikt nie neguje tego, iż język się rozwija i chłonie obce zwroty.
Sęk w tym, by nie robić tego na siłę. Już wchłonęliśmy funkcję, wersję i aprobatę. To normalnie słowa naszego języka. Głupie byłoby zaadaptować w mowie feature, release i approvala skoro mamy swoje stabilne odpowiedniki.

szarak

Pozbył bym się kilku z listy w taki sposób: "badge" - karta, plakietka, identyfikator
"feature" - często kłopotliwy, a to "cecha", ale też "funkcja"/"funkcjonalność"
"release" - wydanie, można próbować zastąpić słowem "wersja" (w oprogramowaniu)
"standby" - dyżur! to nie długa praca, to praca na dyżurze, czuwanie
"dać approval" - zgodzić się. Proste. Zgoda. Akceptacja.
"scope" - zakres
"PM" i "Projekt Menadżer" (haha, tak jest w artykule :P) - Menadżer Projektu! Po co ta zamiana szyku?

Macie swoje propozycje? :)

szarak

@dotevo: Tu dochodzimy do tych, które ciężko zastąpić :)

Niezależnie skąd się wywodzi "pozytywny", to jest słowem dobrze znanym, zaadaptowanym już dawno. Stawiam je wyżej niż upvote :>

borysses

Szkoda tylko, że są ludzie, którzy uważają to za coś złego nie zdając sobie sprawy, że w języku ojczystym mamy około 5k słów pochodzących z łaciny i po 2-3k z inglisza, frencza i dżermana.

szarak

@borysses: dzisiaj tak mówisz, bo nie żyłeś w czasach, kiedy mówiło się zwis :D (no chyba, że żyłeś, staruszku :P). Wydaje Ci się to naturalne.
Niestety dziś dostęp do informacji, nowego słownictwa i zapotrzebowanie na nie jest ogromne, więc i nowe słownictwo nie wchodzi dekadami, a potrafi wejść w chwilę. NP. za pomocą jakichś viralowych materiałów w sieci.

Efektem moim zdaniem jest to, że prócz normalnych naturalnych zmian, wchodzi mnóstwo syfu. Jeśli człowiek poniżej 30 widzi na własne oczy taką degradację języka, to znaczy, że nie nadążamy z odsiewaniem ziarna od plew.

borysses

Szkoda tylko, że są ludzie, którzy uważają to za coś złego nie zdając sobie sprawy, że w języku ojczystym mamy około 5k słów pochodzących z łaciny i po 2-3k z inglisza, frencza i dżermana.

szarak

@dotevo: poszerzanie słownictwa tak, zapożyczenia tak;
idiotyczne przeinaczanie angielskiego słownictwa, mimo dostępnych polskich odpowiedników? Proszę nie! Przecież to się udziela, rozplenia, wchodzi do powszechnego użytku a potem już nie ma wyjścia i w słownikach też muszą to dodać :(:(

borysses

Szkoda tylko, że są ludzie, którzy uważają to za coś złego nie zdając sobie sprawy, że w języku ojczystym mamy około 5k słów pochodzących z łaciny i po 2-3k z inglisza, frencza i dżermana.

szarak

@Writer: Też jestem tego zdania. Większość tego słownictwa da się łatwo zastąpić, a gdy mamy trudności, to dlatego, że na siłę próbujemy tłumaczyć między językami 1:1, tzn. z tym samym szykiem zdania etc.

Piłem do tych zdrobnień. Biureczko, kaweczka, chilloucik, strimoidzik, internecik, komputerek... 4 latki tak nie mówią nawet.

szarak

Korpo-mowa jest faktem, ale ten artykuł chyba opisuje jakichś wyimaginowanych idiotów. No nie powiecie mi chyba, że znacie dużo ludzi, którzy piszą: "eprówal, ołpenspejs, esajment, PiEM... KiPiAj?!" ... Litości!

Toć to idiotyzmy wyssane z palca. Mówimy o angielskich słowach - jaki byłby sens w takim niewygodnym, absurdalnym zapisie fonetycznym? Głupie, niewygodne, mylące, żałosne.

Jeśli piszesz do szefa, że "masz kol", albo "spriperuję ci brif"... to walnij się w głowę kilka razy, mocno, a potemprzeczytaj jakąś książkę dla ochłody.

Co do niektórych nie powinniśmy się burzyć, bo weszły do mowy nie bez powodu. Inne łatwo zastąpić zwykłymi, popularnymi polskimi słowami.

ASAP korpomową? To nic, że jego historia sięga lat '50. Artykuł z dupy. Więcej ściemy niż faktów.

szarak

@Writer: to po co tak tendencyjnie napisali artykuł? Użycie w mowie potocznej jest faktem, ale pierwsze słyszę o takiej patologii jak w artykule - jak używasz takiego angielskiego słownictwa, to nie widzę powodu by je tak głupkowato spolszczać.

borysses

Szkoda tylko, że są ludzie, którzy uważają to za coś złego nie zdając sobie sprawy, że w języku ojczystym mamy około 5k słów pochodzących z łaciny i po 2-3k z inglisza, frencza i dżermana.

szarak

@Writer: kejsik, fakapik, może jeszcze apgrejdzik? :)

szarak

NTG ale walczyłem długo, żeby nie dać UV :P

szarak

@Writer: jak wyżej, to zwrot używany prawdopodobnie jakieś 30 lat :D

dotevo

Jest jeszcze jedna ciekawa. Nie pamiętam nazwy, ale polega na tym, że coś dajemy a potem osoba czuje potrzebe zrobienia tego samego. Np. @akerro dasz UV, bo ja dałem na treść

szarak

@dotevo: dajesz coś drobnego, by druga strona czuła się podświadomie wdzięczna. Np. dajesz "bezinteresownie" kwiatek przechodniowi, a dopiero twój kolega prosi o 5zł na piwo :)

szarak

@akerro źródło jakieś dorzucisz?

szarak

@szarak: jeszcze nie mam pewności, czy wyrobie się, ale jeśli tak... to jasne ;)

btw. @pierog @jebiemnieto bitcoiny omawiają ;P

szarak

@akerro źródło jakieś dorzucisz?

szarak

@akerro: dzięki po stokroć, dobry człowieku

Writer

Ciekawe, choć nie mógłbym się odnaleźć w takim bałaganie.

szarak

@Writer: w sumie taki stalking, byłby dobry dla Was obu :D @gethiox, może zamów i Writera usługę ;P

Writer

Ciekawe, choć nie mógłbym się odnaleźć w takim bałaganie.

szarak

@Writer: @gethiox: bałaganie? On posprzątał specjalnie pod tą treść!

szarak

Artykuł przeciętny, ale problem szeroki i znany. Jest pewna grupa rekruterów z którymi aż przyjemnie się spotkać. Dobrze przygotowani, szanujący swój czas (jeśli spotykają się osobiście, to znaczy, że załatwili co się dało przez telefon. Jeśli dzwonią, to dlatego, że czegoś z CV wyczytać się nie da), oferujący pracę, która ma związek z Twoimi zainteresowaniami i doświadczeniem, itd.

Niestety to żałośnie mała mniejszość. Sam częściej spotykam się z kolekcjonerami CV. Po cholerę im one, skoro i tak nie sprawdzają swojego portfolio kandydatów gdy szukają kogoś na nowe stanowisko?

Wolą za każdym razem młócić kandydatów od nowa, zamiast wykorzystać to czego się o nich dowiedzieli z poprzednich rozmów i poznanym już kandydatom oferować nowe stanowiska.

Czasem wręcz czuję takie niewypowiedziane błaganie: "podaj mi listę słów kluczowych, bo jestem rekruterem IT, co znaczy że nie mam pojęcia o czym mówię". - "Oracle? O, mam tutaj Oracle, a jakie jeszcze inne systemy pan zna?".

Raz Pani z HR - bardzo miła i bardzo niedoświadczona - spędziła ze mną kilka godzin na rozmowach telefonicznych i emailowych, gdzie prowadziłem ją wręcz za rączkę. Taka była zagubiona. Aż w końcu padło nieuniknione pytanie o zarobki. Po usłyszeniu odpowiedzi Pani zamilkła na minutę :) Już miałem wzywać pogotowie, ale jednak ożyła i w bardzo kiepski sposób udając, że chodzi o co innego, zakończyła rozmowę w 30 sekund. Że niby "jeszcze jeden etap weryfikacji z zarządem", blablabla. Miało potrwać tydzień. Oddzwoniła po 10 minutach, znów zrelaksowana - "tak, wszystko w porządku, możemy przejść do kolejnego etapu". Jeśli wewnętrzny HR nie wie ile może zapłacić pracownikowi, to chyba coś jest nie tak...

szarak

@akerro: Piękny wynik :) Do tej pory miałem tylko 1.5 roku (odpowiedź odmowna od IBM, "w tym momencie nie mam dla Pana ofert", wysłałem jeszcze na studiach :P), a kolejne to nieskończoność (bez odpowiedzi do dziś).

szarak

Artykuł przeciętny, ale problem szeroki i znany. Jest pewna grupa rekruterów z którymi aż przyjemnie się spotkać. Dobrze przygotowani, szanujący swój czas (jeśli spotykają się osobiście, to znaczy, że załatwili co się dało przez telefon. Jeśli dzwonią, to dlatego, że czegoś z CV wyczytać się nie da), oferujący pracę, która ma związek z Twoimi zainteresowaniami i doświadczeniem, itd.

Niestety to żałośnie mała mniejszość. Sam częściej spotykam się z kolekcjonerami CV. Po cholerę im one, skoro i tak nie sprawdzają swojego portfolio kandydatów gdy szukają kogoś na nowe stanowisko?

Wolą za każdym razem młócić kandydatów od nowa, zamiast wykorzystać to czego się o nich dowiedzieli z poprzednich rozmów i poznanym już kandydatom oferować nowe stanowiska.

Czasem wręcz czuję takie niewypowiedziane błaganie: "podaj mi listę słów kluczowych, bo jestem rekruterem IT, co znaczy że nie mam pojęcia o czym mówię". - "Oracle? O, mam tutaj Oracle, a jakie jeszcze inne systemy pan zna?".

Raz Pani z HR - bardzo miła i bardzo niedoświadczona - spędziła ze mną kilka godzin na rozmowach telefonicznych i emailowych, gdzie prowadziłem ją wręcz za rączkę. Taka była zagubiona. Aż w końcu padło nieuniknione pytanie o zarobki. Po usłyszeniu odpowiedzi Pani zamilkła na minutę :) Już miałem wzywać pogotowie, ale jednak ożyła i w bardzo kiepski sposób udając, że chodzi o co innego, zakończyła rozmowę w 30 sekund. Że niby "jeszcze jeden etap weryfikacji z zarządem", blablabla. Miało potrwać tydzień. Oddzwoniła po 10 minutach, znów zrelaksowana - "tak, wszystko w porządku, możemy przejść do kolejnego etapu". Jeśli wewnętrzny HR nie wie ile może zapłacić pracownikowi, to chyba coś jest nie tak...

szarak

Lubię też wszystkie obietnice oddzwonienia za tydzień. Nie wiem dlaczego, ale w naszym kraju najwyraźniej nie opłaca się budować relacji z klientami i ludźmi na których się zarabia. Wielokrotnie powtórzona obietnica o tym, że dają dokładne wyniki rekrutacji w max tydzień, niezależnie od jej wyników oznacza zazwyczaj: "będziesz miał szczęście, jeśli za miesiąc raczymy odpowiedzieć na Twojego drugiego maila z pytanie co jest grane".

Jest parę fajnych wyjątków, gdzie rekruter firmy pośredniczącej znał perfekcyjnie klienta, obszar jakim się zajmuje, wiedział co piszczy w IT, miał porównanie z innymi... ale cóż poradzić, że takich można policzyć na palcach jednej ręki drwala alkoholika...