Polska czernią silna

To, że Polska to kraina cebulą, ale i black metalem płynąca, wie już chyba każde średnio rozgarnięte dziecko. Ciekawy felieton poruszający kwestie polskiej sceny.

8 comments MuzykaMetalowa zskk t-mobile-music.pl 0

Brak powiązanych.
Volkh

Trochę smutłem. Artykuł trafnie pokazuje komercjalizację, bezideowość i duchową pustkę dzisiejszego polskiego blacku. Najgorsze jest to że autor nie tylko nie widzi w tym problemu ale uważa za naturalny i pozytywny proces.
No i ten zasrany Nerguś na zdjęciach i w cytatach który dawno przestał reprezentować ten nurt. Autor chyba jest jego fanboyem.

zskk

@Volkh: jesteś trochę stronniczy. Niektórzy w ciężkich brzmieniach szukają właśnie muzyki, a nie przekazu. Osobiście plasuję się gdzieś po środku muzyka vs ideologia.
Tak na prawdę część "manifestów" twórców jest szalenie dziecinna - i nie powiesz, że nie. O ile komercjalizacja czy duchowa pustka to faktycznie fatalne cechy tego typu muzyki, to z bezideowością bym się trochę sprzeczał. Pojawia się problem rozsądnej granicy pomiędzy ideami, byciem autentycznym i wiernym (precz z hipokryzją!) a tak skrajnymi przypadkami jak podział braci metalowej na obozy... Jest nas tak niewiele, że to tylko psuje a nie buduje scenę i powoduje, że ten kierunek umiera ze względu na brak poczucia - poniekąd - wspólnoty. Bo po co tworzyć, jesli nikt nie bedzie chciał cie słuchać?

Volkh

@zskk: Spróbuję wyjaśnić o co mi chodzi. Może się z tego urodzić przydługa tyrada, może być trochę patosu ale tego się nie uniknie jeśli temat dla człowieka ważny :)
Prawdziwy, ten obecnie wyśmiewany "true" black metal za którym tęsknię to nie jest tylko muzyka. To forma przekazu, sztuka, filozofia, styl życia ("Black Metal ist Krieg!"). To nie jest, czy też raczej nie powinien być, produkt komercyjny którego celem jest jak najlepsza sprzedaż gdyż wtedy traci się esencję tego gatunku, cały klimat i unikalność a black metal staje się zwykłym metalem w dodatku nawet nie najbardziej ekstremalnym.
Nie zrozumiesz tego jeśli nie wczujesz się w czasy jego powstawania.
Moje początki fascynacji tymi klimatami datują się na drugą połowę lat 90. Internet wtedy raczkował, mało kto miał komórkę. Żeby posłuchać blacku trzeba było przegrać sobie kasetę od kumpla (też zresztą przegrywaną od kogoś) a kiepska jakość zjechanej taśmy wybitnie wspomagała surową, garażową jakość słuchanej muzyki. Drugą opcją było kupienie kasety/płyty. Szły na ten cel całkiem poważne fundusze, niemal całe moje pieniądze z korepetycji a zarabiałem jak na nastolatka niemało. Nie było możliwości ściągnięcia utworów przez sieć, trzeba było pofatygować się do Rockboxa. Sklep ten szybko stał się centrum czarnej społeczności i jedynym miejscem gdzie można było posłuchać plotek, dowiedzieć się o nowościach, przejrzeć naprawdę dziwaczne ziny czy dowiedzieć się o koncertach. Na koncertach było po 20-30 osób sam koncert nie był jedynie występem. To było misterium z muzykami jako kapłanami nowej nieświętej religii. Działy się rzeczy naprawdę dziwne i ekstremalne których obecnie nie uświadczysz.
Teraz biorąc pod uwagę trudność dostania muzyki, dowiedzenia się o koncercie wyobraź sobie jak w tej niewielkiej i dosyć hermetycznej społeczności rodził się radykalny elitaryzm. Było nas tak niewielu i poświęcaliśmy naszej blackowej pasji tyle czasu i pieniędzy że patrzyliśmy z góry na fanów innych gatunków metalu nie mówiąc już o tzw. bydle czyli o zwykłych zjadaczach chleba.
Dla tak fanatycznej grupy dla której muzycy byli kapłanami i przewodnikami duchowymi (teksty utworów były przepisywane a o ich interpretacje toczyły się w Rockboxie poważne spory, pamiętam jak jeden koleś z tego powodu dźgnął drugiego nożem), odejście wykonawcy od tego co głosił było niczym dla ultrakatolika dowiedzenie się że jego proboszcz nie tylko bzyka swoją gospodynię, ma z nią gromadkę dzieci ale też sekretnie oddaje cześć Bafometowi. Pamiętam jakim szokiem było dla mnie zdjęcie kolesi z Dimmu Borgir podczas przerwy nagraniowej siedzących na kanapie w dresikach i z adidasami na nogach. Dresy były symbolem kibolstwa i obciachu a noszenie na nogach czegokolwiek innego poza glanami groziło społecznym ostracyzmem. Wierzyliśmy że ci którzy prezentują na scenie pewien styl i głoszą idee, sami się będą do nich stosować w życiu codziennym, inaczej byłoby to zwykłym pozerstwem. Ideałem był Death który przed koncertem zakopywał ubrania aby śmierdziały zgnilizną. Z rodzimego podwórka Karcharoth i Capricornus którzy przez pewien czas sypiali w trumnach, a całe wspólne mieszkanie przemalowali na czarno + czarne rolety na oknach. Podziwiało się Aro z Perunwita który jechał zabić nergusia i wspomnianego Karcharotha jadącego podtrzymywać wojnę w Skandynawii a którego szwedzcy celnicy zgarnęli wraz z pokaźnym arsenałem broni białej. Zdrady nie były tolerowane. Po niesławnym koncercie behemocza w 1998 roku kiedy musieli uciekać ze Szczecina w uszkodzonym samochodzie i z obrażeniami ciała (kogoś raniła rozpryśnięta butelka) czuliśmy się jak bogowie a pozerskie kapele unikały naszego miasta.
"Alpagi łyk
I dyskusje po świt
Niecierpliwy w nas ciskał się duch
Ktoś dostał w nos
To popłakał się ktoś
Coś działo się"
Wszystko to zdechło razem z upadkiem black metalowego etosu za który pośrednio obwiniam rozwój internetu. Nie trzeba już ruszyć dupy żeby odsłuchać najnowszy kawałek Marduka, rezerwacja biletu to kilka kliknięć podobnie jak zamówienie ciuchów zespołów. Informacje również powszechnie dostępne. Rozleniwione nowe pokolenie nie rozumie już idei, śmieszy elitaryzm a liczy się jedynie muzyka którą dostarczają komercyjne dziwkarskie kreatury pokroju Darskiego dla których nadrzędnym celem jest zarobienie pieniędzy względnie sława. Fanów blacku i tzw. kindermetali jest bardzo wielu. Minęły już czasy gdy mijając kogoś nieznajomego z koszulką zespołu zatrzymywało się aby pogadać, taki to był niezwykły widok. Bluza czy naszywka danej kapeli był niegdyś jak sekretny uścisk dłoni u masonów, porozumiewawcze spojrzenie, znaczące kiwnięcie głową. Teraz to już tylko ubiór.
Podobnie black metal - teraz to już tylko muzyka ale czy powinno się to nazywać black metalem?

Volkh

@zskk: Zresztą kogo ja mam prawo oskarżać skoro sam odstawiłem glany i bojówki, na koncercie czy jakiejkolwiek pogańskiej/satanistycznej ceremonii nie byłem od lat a wieczorami słucham częściej muzyki relaksacyjnej niż black metalu.

zskk

@Volkh: wlasnie sobie zdalm sprawę, jak wiele mnie mineło. jednak też, jakie miałem szczęście, że załapałem się chociaz na 'końcówkę' tego wszystkiego. brać z mojego miasta się dodatkowo zrzeszała w organizacje rycerskie czy wikińskie i dochodzilo do tego 'legalne' napierdalanie sie po ryjach w ramach 'cwiczen' - w sensie szlo sie grupą na miejsce cwiczen innej grupy i spuszczalo im wpierdol. zeby bylo zabawniej kazda grupa miala patronat jakiegos muzeum i klubu muzycznego. do tego faktycznie pamietam pod koniec liceum straszne zatrzęsienie kindermetali od wszystkich pedał-powermetalowych kapelek. może i dziwnie to brzmi, to nawet ich mi brakuje, bo nie ma teraz wlasciwie juz nikogo "w klimacie"...
a może tak na prawdę, to wszyscy tęsknimy za młodością? ;)

ps. z glanów sie nie wyrasta milordzie...

borysses

@zskk: @Volkh:

Naturalna kolej rzeczy. Pamietam jak sam bylem kindermetalem dla chodzacych w rurkach i noszacych oldschoolowe najki heavy metalowców I trasherów. Początek lat 90-tych był fajnym czasem. Nagle mozliwe stało sie to, co jeszcze pare lat wcześniej było nie do pomyślenia. Dostep do zgniłej zachodniej muzyki i wysyp rodzimych kapel czujących sie bardzo silnie w nowych stylistykach. Kaseta taktu kosztowała w zależności od sklepu oraz artysty od 10000 do 14000 zł (od 1 do 1.4 dzisiejszego złotego) Pojawiły sie koszulki, naszywki, płyty i inne pierdoły...

Pierwsza połowa to wysyp drugiej fali blacku, powolny upadek death metalu przezartego komercją, pierwsze kapele death-doom, początki groove i funk metalu, potem new metal itd... W Polsce środka lat 90-tych największą popularność zyskał death/doom i goth/doom.

Tymczasem w moich okolicach istniało silne podziemie blackowe: Full Moon, Fatherland, Hergorn, Ohtar, Dark Fury, Graveland, Selbstmord... Czeste popijawy, roprawy „filozoficzne” w jednej z dwóch prawilnych świdnickich knajp (Tawerna stylizowana na domek wikingów i z łodzia jako barem, oraz Bunkier w... bunkrze) okazjonalne napierdalanki z dresami i patolami z blokowisk, jakis zdewastowany cmentarz czy kilka, podpalone kaplice, okradzione koscioły i próby morderstwa... No i oczywiście wspólne próby, niewielkie koncerty, nagrania... Trve było wszystko co niekomercyjne, gdzie liczył sie przekaz i klimat. A na religii w szkołach straszono dzieciaki tymi strasznymi szatanistami :)

Czasem była beka jak np. wpomniany przez Volkha Perunwit zawitał na dolny śląsk i w trakcie ich pobytu i lekkiej popijawy zagaiłem do Ara, czy nie ma moze W Kręgu Dębów w wersji instrumentalnej bo wokale są tak chujowe, że się tego słuchac nie da na trzeźwo a ten normalnie sie tak naindyczył jakbym mu matke zgwałcil pogrzebaczem XD To pewnie on wystawił mi kiepskie referncje Darkenowi i mój Sinner’s Tears miał bana w Isengardzie XD

Volkh

I jeszcze jedno - autor ewidentnie nie orientuje się w polskiej scenie NSBM

Po burzliwych i co tu owijać w bawełnę - gwałtownych latach 90., krajowa scena BM przeżywała wyraźny regres.

To właśnie początek lat 2000 eksplodował kapelami NSBM a scenie daleko było do kryzysu. Swoje najlepsze albumy nagrali nie tylko wspomniany Thunderbolt ale i Graveland, Kataxu, Veles, Ohtar, Dark Fury, Gontyna Kry, Antisemitex, to był czas projektów Capricornusa - Thors Hammer i Capricornus oraz dziwnych mieszanek RAC/pagan/black metalu Gammadion, Saltus, Wolf`s Moon...
Tryumfowała swastyka i pradawny duch naszych przodków co nie każdemu było w smak więc postanowiono to ignorować i stwierdzić że na scenie nic się nie dzieje.

zskk

@Volkh: z drugiej strony... więcej kapel się rozpadalo niż powstawało. a na scenie liczyli się ci z poprzedniej dekady