Ten, tego... Wiecie że trwa właśnie referendum Komorowskiego?
Jedno z pytań jest naprawdę godne uwagi.
Ten, tego... Wiecie że trwa właśnie referendum Komorowskiego?
Jedno z pytań jest naprawdę godne uwagi.
@zryty_beret: O ja... dobrze pojechali. W takich chwilach cieszę się, że już dawno postanowiłem mieć w dupie swoje "obowiązki obywatelskie" i się nie przejmować.
Ten, tego... Wiecie że trwa właśnie referendum Komorowskiego?
Jedno z pytań jest naprawdę godne uwagi.
@zryty_beret: O ja... dobrze pojechali. W takich chwilach cieszę się, że już dawno postanowiłem mieć w dupie swoje "obowiązki obywatelskie" i się nie przejmować.
Tak sobie pomyślałem, że wszystkie dylematy związane z prokrastynacją wynikają z jednego, prostego mechanizmu. Stawania w obliczu niepotrzebnych wyborów. Jeżeli nie mamy innej opcji, praca nie stanowi jakiegoś ogromnego wysiłku, do którego musimy się zmotywować. Robimy to, co do nas należy, bez refleksji, planowania i użalania się nad sobą. Kłopoty zaczynają się wtedy, kiedy pojawia się swoboda i możliwość zrezygnowania z wysiłku, odłożenia go w czasie etc. Rozwiązanie wydaje się proste, trzeba się takich pokus pozbawić, najlepiej poprzez zaplanowanie jakiegoś sprytnego systemu. Ostatnio postanowiłem założyć sobie zeszyt, w którym będę wpisywał zadania do wykonania "od zaraz". Trochę tak, jakbym był dla siebie jednocześnie trenerem, a dopiero później zawodnikiem. Wpisuję, że mam np. posprzątać mieszkanie i wiem, że za godzinę to mieszkanie ma być posprzątane. Najważniejsze, to traktować ten zeszyt jako absolut, którego zignorować nam pod żadnym pozorem nie wolno. Jak już coś się w nim znalazło, to musi się spełnić. Z pozoru proste rozwiązanie trafia w dziesiątkę, jeśli chodzi o ten problem. Nie jest trudno przemóc się i przelać plan na najbliższy czas na pismo, bo do tego potrzebujemy tylko impulsu, a takie impulsy pojawiają się zawsze i w każdym stanie. A potem pójdzie już gładko.
Tak sobie pomyślałem, że wszystkie dylematy związane z prokrastynacją wynikają z jednego, prostego mechanizmu. Stawania w obliczu niepotrzebnych wyborów. Jeżeli nie mamy innej opcji, praca nie stanowi jakiegoś ogromnego wysiłku, do którego musimy się zmotywować. Robimy to, co do nas należy, bez refleksji, planowania i użalania się nad sobą. Kłopoty zaczynają się wtedy, kiedy pojawia się swoboda i możliwość zrezygnowania z wysiłku, odłożenia go w czasie etc. Rozwiązanie wydaje się proste, trzeba się takich pokus pozbawić, najlepiej poprzez zaplanowanie jakiegoś sprytnego systemu. Ostatnio postanowiłem założyć sobie zeszyt, w którym będę wpisywał zadania do wykonania "od zaraz". Trochę tak, jakbym był dla siebie jednocześnie trenerem, a dopiero później zawodnikiem. Wpisuję, że mam np. posprzątać mieszkanie i wiem, że za godzinę to mieszkanie ma być posprzątane. Najważniejsze, to traktować ten zeszyt jako absolut, którego zignorować nam pod żadnym pozorem nie wolno. Jak już coś się w nim znalazło, to musi się spełnić. Z pozoru proste rozwiązanie trafia w dziesiątkę, jeśli chodzi o ten problem. Nie jest trudno przemóc się i przelać plan na najbliższy czas na pismo, bo do tego potrzebujemy tylko impulsu, a takie impulsy pojawiają się zawsze i w każdym stanie. A potem pójdzie już gładko.
@borysses: Ale przynajmniej nikt nie widział! Zawsze tak sobie tłumaczę - przynajmniej nikt nie widział, wciąż jestem w grze. A jeśli nie da rady to: "kto za dwieście lat będzie o tym pamiętał?" I tak oto walczę dzień po dniu ; _ ;
@borysses: Ale przynajmniej nikt nie widział! Zawsze tak sobie tłumaczę - przynajmniej nikt nie widział, wciąż jestem w grze. A jeśli nie da rady to: "kto za dwieście lat będzie o tym pamiętał?" I tak oto walczę dzień po dniu ; _ ;
@Kuraito: @Jezor: Zrobię specjalnie dla Was insajda, to Wam się przyda na przyszłość. Ludzie lubią być doceniani - generalnie. A kobiety zwłaszcza. Z drugiej strony rzeczywiście problemem jest, że zajmują się one często rzeczami najmniej spektakularnymi, najbardziej utożsamianymi z powszedniością, najczęściej olewanymi. A obiad w towarzystwie to w ogóle dobry zwyczaj jest naprawdę, ale to tak na marginesie.
Natomiast spierdalanie z obiadem do pokoju to nawyk trochę taki, jak złapanie padliny przy drodze i ucieczka w krzaki, gdzie sobie spokojnie ją skonsumujesz. Bo to naprawdę może zostać zinterpretowane jako akt niedoceniania. Siadasz przed kompem, robisz coś innego, obiad walniesz i nawet nie wiesz kiedy go zjadłeś, zamiast zjeść spokojnie, docenić chwilę i mamusię, może nawet werbalnie. No widać, że traktujesz to na olewce, bardziej jako przeszkodę w cyklu dobowym, że w ogóle musisz coś jeść, niż przyjemność, którą ktoś Ci zrobił.
Matka ma rację! Jedzenie obiadu po kątach nie jest zachowaniem cywilizowanym.
@Kuraito: @Jezor: Zrobię specjalnie dla Was insajda, to Wam się przyda na przyszłość. Ludzie lubią być doceniani - generalnie. A kobiety zwłaszcza. Z drugiej strony rzeczywiście problemem jest, że zajmują się one często rzeczami najmniej spektakularnymi, najbardziej utożsamianymi z powszedniością, najczęściej olewanymi. A obiad w towarzystwie to w ogóle dobry zwyczaj jest naprawdę, ale to tak na marginesie.
Natomiast spierdalanie z obiadem do pokoju to nawyk trochę taki, jak złapanie padliny przy drodze i ucieczka w krzaki, gdzie sobie spokojnie ją skonsumujesz. Bo to naprawdę może zostać zinterpretowane jako akt niedoceniania. Siadasz przed kompem, robisz coś innego, obiad walniesz i nawet nie wiesz kiedy go zjadłeś, zamiast zjeść spokojnie, docenić chwilę i mamusię, może nawet werbalnie. No widać, że traktujesz to na olewce, bardziej jako przeszkodę w cyklu dobowym, że w ogóle musisz coś jeść, niż przyjemność, którą ktoś Ci zrobił.
Matka ma rację! Jedzenie obiadu po kątach nie jest zachowaniem cywilizowanym.
Zanim piwo się schłodzi w lodówce, mija tyle czasu... A jak wsadzić je do zamrażarki, to chwila nieuwagi i zamarza.
@zryty_beret: W dodatku z każdym kolejnym piwem czas chłodzenia w lodówce wydaje się wydłużać, a zamarzania w zamrażarce skracać.
Zanim piwo się schłodzi w lodówce, mija tyle czasu... A jak wsadzić je do zamrażarki, to chwila nieuwagi i zamarza.
@zryty_beret: W dodatku z każdym kolejnym piwem czas chłodzenia w lodówce wydaje się wydłużać, a zamarzania w zamrażarce skracać.
Nie ufam swojej dentystce. Zresztą jak ufać komuś, kto swoje życie postanowił oddać grzebaniu obcym ludziom w jamach ustnych? W każdym razie coś tu jest nie tak i teraz już nabieram podejrzeń, że naprawiając mi jednego zęba, psuje następnego, ale tak na zasadzie, na jakiej postarza się sprzęt elektroniczny. Żeby zaczęło boleć po pół roku i żebym przyszedł do niej znowu. Z drugiej strony nie chcę iść do nikogo innego, bo skoro to ona zepsuła, to najlepiej będzie wiedziała jak to poprawić. Czasem czuję się jak moi starzy, którzy głosują na PO, albo dziadkowie za PiSem, ale potem śmieję się w duchu. Przecież to głupie porównanie.
Ej a tak serio, jak ostatnio miałem penetrowanie kanału i założony na niego opatrunek, następna wizyta ma już polegać na wypełnianiu, to to normalne że mnie zaczyna teraz boleć? Wydawało mi się, że nie powinno.